Zamek tworkowski nadaje się raczej do straszenia przyjezdnych. Nie tylko dzięki nocnym spacerom najprawdziwszej Białej Damy, którą posiada, jak każda szanująca się ruina zamkowa, ale także z bardziej przyziemnych przyczyn.
Od pamiętnego pożaru w 1931r. zamek jest postępującą ruiną, której przez 70 lat nie poddano jakiejkolwiek konserwacji, nie wspominając już o przystosowaniu do potrzeb ruchu turystycznego. Zwiedzanie sypiących się ruin grozi wypadkiem, o czym powinni pamiętać wszyscy, których nie powstrzyma przerdzewiała siatka broniąca dostępu do zamku.
Wszystko to sprawia, że zamek wraz z otaczającym go zdziczałym parkiem wytwarza specyficzny klimat. To coś trudno uchwytnego, właściwego tylko tym zamkom, które swoim bytem łączą elementy niezbadanych dziejów okrytych mgłą tajemnicy, architektonicznego rozmachu i resztek magnackiego przepychu ginącego pod bujnym, zielonym kobiercem pokrzyw i krzewów bzu dziarsko zdobywających rozpadające się mury.
Takiego klimatu na próżno dziś szukać w zamkach w Raciborzu, Polskiej Cerekwi bądź w Rybniku. Przetrwał jednak w Tworkowie. To jeszcze jeden argument za tym, aby odwiedzić tą miejscowość.
Swoją drogą warto wiedzieć, iż pożar zamku w nocy z 8 na 9 stycznia 1931r. pozostaje do dziś zagadką. Nieoficjalnie mówi się, że zamek podpalił sam właściciel - hrabia Saurma-Jeltsch - dla odszkodowania od towarzystwa ubezpieczeniowego. Jak było naprawdę zapewne nie dowiemy się już nigdy.